Kolejnego dnia pojechaliśmy do odległego o ok. 40 km Peterhofu, podmiejskiej rezydencji carów prawie od początku istnienia Petersburga.

Pomimo tej odległości leży ona także nad morzem. Główną jej atrakcją jest park z wymyślnymi, przepięknymi fontannami, z wkomponowanymi postaciami i z różnymi ozdobami. Wszystko jest złocone, odporne na warunki otoczenia. Część fontann jest ustawionych amfiteatralnie, a z górnego tarasu do dolnego ogrodu schodzi się po ozdobnych schodach. Woda zasilająca fontanny jest doprowadzana grawitacyjnie z odległego o 22 km wzgórza, po czym spływa kanałem (który sam w sobie też jest atrakcją) do Zatoki Fińskiej.

W parku jest kilka wodnych siurpryz, czyhających na nieostrożnego spacerowicza: tryskające wodą sztuczne drzewka czy kamienny parasol niespodziewanie ociekający wodą i w ten sposób więżący gapę.

Poza głównym pałacem z trzygłowym orłem, leżącym przy górnym tarasie, w parku znajduje się ulubiony przez Piotra niski i długi pałacyk Mon Plaisir, którego tył wychodzi na zatokę (na szczęście płytką, średnia głębokość to 6 m). Przyjeżdżający tam goście obsługiwali się sami, nie wolno było korzystać z służby.

Obecnie obok leżącego nieopodal wylotu wspomnianego kanału jest molo oraz mały port dla statków wycieczkowych.

Peterhof był wysadzony przez hitlerowców. Zaraz po wojnie przystąpiono do restauracji, co trwało długo, ale kompleks został dość szybko oddany do użytku, choć prace nadal trwały.

W drodze powrotnej przejechaliśmy 2 przystanki metrem. Było ono budowane w latach 50. i jest głębokie, gdyż musiało być poprowadzone w twardym gruncie. Stacje są bardzo ozdobne, jak to jest w zwyczaju w Rosji.