W pierwszej kolejności zwiedziliśmy wspomniany Smolny, choć do zwiedzania było tam mało. Jego historia jest dość skomplikowana. Jest to właściwe zespół budowli, z wyróżniającym się wysokością smukłym budynkiem klasztornym z typowymi kopułami i białą, barokową elewacją.
Początkowo zbudowano klasztor żeński, który po 20 latach zlikwidowano z powodu braku chętnych. Na jego miejscu urządzono Instytut, co jest nazwą mylącą. W języku współczesnym należałoby to uznać za szkołę z internatem dla panienek z wyższych sfer. W czasie Rewolucji Październikowej mieścił się tam jej sztab, potem z budynku także korzystały nowe władze, a przez pewien czas mieszkał tam nawet Lenin.
Po różnych dalszych perypetiach klasztor przekazano w ostatnich latach Cerkwi Prawosławnej, która urządziła tam świątynię (sobór), w której nie wolno robić zdjęć nawet bez lampy i gdzie nie ma nic wyróżniającego.
Przed rzeczonym zabytkiem uwijali się obwoźni sprzedawcy pamiątek, czas więc na małą dygresję, dotyczącą handlu. U tychże sprzedawców można było kupować za złotówki, ale poza tym ani w sklepach ani w kantorach nasza waluta nie istnieje. Natomiast płacić można nie tylko rublami, ale także euro (kurs ok. 70 rubli za euro) i dolarami. Jest to zupełnie legalne i uwidocznione na paragonie, czym Rosjanie przewyższają naszych konserwatywnych ekonomistów. Co jeszcze ciekawsze, można część należności zapłacić kartą a część gotówką, co u nas nie przechodzi.