Wyjazd do Jesenika (Czechy)

 Gdybyśmy chcieli się zabawić w skojarzenia, to na hasło "Jesenik" co odpowiemy? Większość obywateli pewnie miałaby z tym problem. Coś wspólnego z prysznicem?
Zanim jednak to zbadamy, zatrzymamy się w Javorniku, pierwszym punkcie naszej wycieczki.
To małe czeskie miasteczko leży niedaleko za Paczkowem (7,5 km), ok. 57 km od Dzierżoniowa. Główną, a w zasadzie jedyną tu atrakcją jest górujący nad nim, zbudowany na skale zamek Janski Vrch. Ze skromnego rynku idzie się tam schodami, których jest sporo, ale nie są uciążliwe. Jak to zwykle bywa z zamkami, nie oglądamy XIII-wiecznego oryginału, lecz wynik odbudowy i przebudowy w okresie od XV do XIX wieku. Oczekując na otwarcie, mieliśmy okazję podziwiać widoki na miasto i okolicę. W szczególności, wzdłuż biegnącej obok rynku głównej ulicy zauważamy rząd odnowionych kamieniczek z attykami. Z góry wyraźnie widać, jak można sprytnie ukryć mało atrakcyjny dach dwuspadowy i jego boczny trójkąt, przesłaniając go. Dzięki attyce kamieniczka wygląda dostojnie. Gwoli sprawiedliwości należałoby dodać, że nie zawsze tak czyniono. Starożytni Grecy i Rzymianie trójkąt eksponowali i ozdabiali, tworząc tympanony, co potem naśladowano w epoce klasycyzmu, po połowie XVIII w.
Z drugiej strony rynku, w narożniku, widać z kolei kościół o typowo barokowej sylwetce, też z charakterystyczną attyką z łukami. Wróćmy jednak do zamku.
Nadmiar wolnego czasu nie zawsze sprzyja mądrym obserwacjom, można zauważyć różne niedoróbki. Budowniczowie mieli jakieś problemy z utrzymaniem linii prostych oraz płaskości ścian; nie jest to chyba przejaw stylu barokowego, do którego zaliczono jego bryłę;-). Tak naprawdę - budowla zdobiona jest skromnie, choć jest dość urozmaicona w sensie kształtów i sprawia przyjemne oraz imponujące wrażenie. Po wejściu mało jeszcze atrakcyjną klatką schodową (podobno jednak w ostatnich latach dokonał się duży postęp w wyglądzie wewnętrznym) rozpoczęliśmy zwiedzanie zamkowych sal. Byliśmy podzieleni na dwie grupy, a jedna z nich otrzymała opisy poszczególnych, numerowanych sal, co wydaje się dobrym, pomimo że prostym rozwiązaniem. Dość często spotykamy tu meble w XIX-wiecznym, środkowoeuropejskim stylu biedermeier [biedermayer], mniej ozdobnym niż w poprzednich epokach, nastawionym na komfort użytkowania. Jest to odmiana napoleońskiego stylu empire [ępir].
Tak było w pierwszej sali - konferencyjnej. Następna - muzyczna, prezentuje m.in. fisharmonium z XIX w i fagot z XVIII. Kolejna, owalna sala koncertowa została zbudowana na miejscu byłej wieży obronnej, w czasach biskupa Schaffgotscha (warto tu nadmienić, że zamek przez większość czasu był siedzibą biskupią; nie prezentujemy tu całej historii; łatwo ją znaleźć). Jego następca nie podzielał pasji muzycznych poprzednika i zamienił ją w jadalnię. Dalej mamy palarnię z obrazami i małą kolekcją fajek, a potem salonik rokokowy, w którym stoją krzesła z koślawymi nogami (oczywiście artystycznie, to widomy znak tego stylu) i z portretami cesarskiej rodziny Habsburgów (także  Sisi).
Kolejne sale to mała jadalnia - dla gości niższej rangi, oraz kaplica domowa z barokowym ołtarzem, który jednak nie zachował się w całości, a prezentowana jego dolna część przypomina sarkofag. Są tam też rzeźby, w tym cenna późnogotycka. Kolejne dwa pomieszczenia to pokoje dla gości, z meblami i obrazami. Przez osobny korytarz przechodzi się do sali bilardowej, w której znajdują się też portrety kolejnych biskupów, władających zamkiem. Potem przechodzimy przez gabinet i dostajemy się do sali z kolekcją fajek (ok. 1200 eksponatów). Są umieszczone w gablotach, maja różne rozmiary, pochodzą z różnych krajów i wykonano je z różnych materiałów. Są też osobne, wymienne główki fajek. Palenie tytoniu w ten sposób w Europie datuje się od XVI wieku. Wprawdzie najczęściej w praktyce spotykamy fajki drewniane, ale istnieją także ceramiczne, niektóre z tak unikatowego materiału jak "pianka morska", oczywiście także obecne w tej kolekcji. Jest to lekki, porowaty minerał o nazwie sepiolit (zainteresowani mogą o tym poczytać na przykład tutaj:
http://www.fajka.net.pl/poradniki/podstawy/pianka-morska/).
Po opuszczeniu zamku skierowaliśmy się na południe, w stronę Jesenika (26 km), ale minęliśmy go i pojechaliśmy dalej, potem lekko odbijając na wschód (droga 450). Przekroczywszy góry (w porywach ok. 1000 m n.p.m.), po ok. 50 km (licząc od Javornika) dojechaliśmy do Karlovej Studanki, górskiego uzdrowiska, leżącego na ok. 800 m n.p.m,, w nachylonej dolinie.
Od parkingu w dolnej części szliśmy główną ulicą lekko pod górę i zatrzymaliśmy się w miejscu pierwszego odwiertu wody mineralnej (źródło Maksymiliana) z 1780  roku, dziś już nie istniejącego. Nieopodal znajduje się drewniany Pawilon Muzyczny z 1837 roku, owalny, z białymi półkolumnami z przodu. W ogóle, jak na uzdrowisko przystało, większość domów jest drewnianych (lub obłożonych drewnem). Odwiedziliśmy też pobliski kościółek, z 1840 roku, murowany, w stylu empire, architektonicznie ubogi. Trochę wyżej przy główniej ulicy spotkaliśmy pijalnię wody mineralnej (pitny pavilon - po czesku), chyba jeden z najmniejszych obiektów tego rodzaju. Zbudowana z drewna, w 1864 roku, na planie krzyża, wyglądem przypomina małą dzwonnicę. Ma wieżyczkę i ganki  z 4 stron. Wewnątrz jest okrągła, o średnicy kilku metrów. Dwie z czterech rurek nad centralnie umieszczoną misą podają bardzo smaczną wodę mineralną. Nie są pobierane żadne opłaty. Jak wszystkie wody, zawiera zestaw minerałów, wśród których podwyższonymi stężeniami wyróżniają się: stront, bar, mangan i żelazo, sporo jest też wapnia, potasu  i magnezu, a mało sodu, jest też nieco litu. Są także dwa rzadko spotykane kwasy: borowy i krzemowy. Odczyn jest lekko kwaśny, pH=5,71 (warto przypomnieć, że pH przyjmuje wartości  0-14, a pośrodku, czyli dla 7, mamy odczyn obojętny).
Po wyjściu z pijalni mieliśmy trochę czasu wolnego, potem zaś podeszliśmy jeszcze nieco w górę ulicy, aby obejrzeć wodospad, po czym wróciliśmy do Jesenika (ok. 25 km).
Najpierw udaliśmy się do uzdrowiska, oddalonego od centrum o kilka kilometrów i leżącego na wzgórzu (625 m n.p.m.). Powstało ono za sprawą Vincenza Priessnitza (1799-1851). Nota bene, od jego nazwiska wzięła się potem nazwa: prysznic, choć wiąże się to bardziej z ideą niż z konstrukcją. Pochodził z rodziny chłopskiej, był analfabetą, ale cechy jego osobowości i wypadek we wczesnej młodości łącznie zaowocowały odkryciem (a obiektywnie - przypomnieniem) kuracji wodą. Ciężkie złamanie żeber wyleczył sobie sam przy pomocy nasączanych zimną wodą opatrunków. Potem zastosował tę metodę wobec innych osób i powoli zaczął stawać się znany. Wrócimy jeszcze do tych spraw, a teraz zachowamy chronologię naszego zwiedzania.
Na grzbiecie wzgórza stoi sanatorium - duży, trzypiętrowy, secesyjny budynek z roku 1910, oczywiście wciąż czynny. Kawałek dalej spotykamy źródło z nadbudowanym pomnikiem (bogini Hygieja na cokole i popiersie Priessnitza nad misą), po czym dochodzimy do neogotyckiej kaplicy grobowej Priessnitza, w której pochowano też jego 3-letnią córeczkę.

Kolejnym obiektem jest Pomnik Polski, postawiony w roku 1890 (data wg tablicy, są podawane także inne), będący wyrazem wdzięczności kuracjuszy narodowości polskiej. Trzeba dodać, że inne narody też stawiały takie pomniki. Na wzgórzu jest także kilkadziesiąt źródeł, było więc z czym eksperymentować. Poszliśmy potem lekko w dół deptakiem, na którym znajdują się m.in, obrotowe ławki. Skręciliśmy w pochyłą uliczkę i doszliśmy do domu rodzinnego Priessnitza, gdzie obecnie mieści się muzeum. Początkowo był to dom drewniany, a wioska nazywała się Gräfenberg (Gräfenberk). Po pierwszych sukcesach leczniczych Priessnitz wybudował dom murowany, w którym prowadził zabiegi od 1822 roku.
 Muzeum składa się z dwóch sal z różnymi eksponatami, dokumentami i obrazami. Odtwarzany jest tekst z życiorysem Priessnitza, ale prawie bez powiązania z ekspozycją, co stwarza trudności z koncentracją na jednym i drugim. Nie wolno też robić zdjęć, chyba że uiści się opłatę 20 koron. Gdy Priessnitz odnosił pierwsze sukcesy, oficjalny świat lekarski zaczął mu podkładać kłody pod nogi, doprowadzono nawet do procesu. Ze wszystkich batalii wyszedł jednak zwycięsko, gdyż był coraz bardziej ceniony, także w  wyższych kręgach, a zarzuty były słabe. Zabiegi wodne polegały na nacieraniu ciała zimną wodą, a także na polewaniu wodą doprowadzaną rurami bezpośrednio ze źródła. Jego metody były zresztą bardziej kompleksowe, zalecał dietę i ruch. Kuracjusze spacerowali a nawet pracowali rąbiąc drewno czy odśnieżając teren (ale czy dla szlachetnie urodzonych nie był to stres?). Te proste metody (które zresztą obecnie przeżywają swój renesans) dawały doskonałe wyniki, zapewniając "wodnemu doktorowi" sławę i pieniądze. Zbudował uzdrowisko. Otrzymał medal od cesarza Austrii.  Trzeba jednak spojrzeć na tło historyczne. W XIX wieku poziom higieny nie był jeszcze wysoki, kąpano się rzadko, tak że już samo mycie, na dodatek w bardzo czystej i pobudzającej krążenie zimnej wodzie działało jako silny bodziec do samouzdrawiania. Zapewne duży wpływ miała też sama aura psychologiczna. Wyleczono w ten sposób wiele chorób, włącznie z nerwowymi, ale oczywiście nie mogło to być panaceum na wszystko. Dobitnym przykładem jest tu sam Priessnitz, który dożył zaledwie 52 lat (choć w owym czasie nie było to tak mało jak się wydaje dzisiaj) i nie potrafił uratować także swojej córki.

Spojrzenie z punktu widzenia współczesnej nauki na ówczesne wodolecznictwo, nie zawsze pochlebne, zainteresowani mogą znaleźć w publikacjach:
http://actabalneologica.pl/wp-content/uploads/2015/01/ab-2014-1-8.pdf
http://www.ifp.uni.wroc.pl/data/files/pub-260.pdf

Po wyjściu z muzeum i odpoczynku zeszliśmy ze wzgórza i pojechaliśmy do centrum Jesenika. Najważniejszym tam obiektem jest "twierdza wodna", w której mieści się obecnie muzeum regionalne. Obiekt był jednak zamknięty. Jest to teoretycznie bardzo stary zabytek (XIII w.), ale obecny kształt pochodzi z 1730 roku. Wbrew internetowym danym nie jest to gotyk (zostały tylko resztki przypory, nie mającej już funkcji konstrukcyjnej), bryła jest barokowa. Zachowała się owalna fosa (obecnie pusta) oraz kamienny most prowadzący do bramy. Sylwetka dwupiętrowej budowli jest masywna i nieco zwęża się ku górze. Dach jest fantazyjnie wygięty. Jesenik w czasach inkwizycji stał się centrum polowań na czarownice, wykonywano tu wyroki. W podziemiach twierdzy mieści się wystawa dotycząca tych spraw. Poprowadzono nawet po polsko-czeskim pograniczu szlak czarownic (233 km), zaczynający się w Paczkowie. Spod twierdzy po chwili doszliśmy do rynku, który jest stosunkowo duży, z ratuszem pośrodku. Jest to jednopiętrowy budynek na planie prawie kwadratu (5 okien na jednej ścianie i 6 na drugiej), z wieżą i czterospadowym dachem, będący siedzibą władz miasta. Część rynkowych kamienic jest stara, ale jest też sporo nowych.
Jesenik ma także browar, z własnym barem, ok. 400 m od rynku. W czasie wolnym część grupy degustowała tam jego wyroby. Potem zastał nas zmrok - czasu wolnego było nieco za dużo jak na możliwości tego miasteczka. Zamieniając minusy na plusy, można było jednak obejrzeć ładne oświetlenie rynku.

Janusz Mirek

 

Pliki do pobrania - prezentacje opracowane przez Bogusię Żyto:

Jesenik i Karlowa Studenka październik 2018 (plik w PowerPoint do ściągnięcia 10 MB)

Zamki czeskie - Jawornik październik 2018 (plik w PowerPoint do ściągnięcia 10 MB)

 

Powrót do Wydarzenia 2018 II półrocze